Dune 2 – The builder of a history…

Opublikowano: 03.09.2024

Aktualizacja: 16.09.2024

Autor: Przemek Bugaj

Przeczytasz w: 4 min.

Zdjęcie: Dune 2: The building of a dynasty / Westwood Studios (wyd. 1992)

„Dune… The building of a dynasty…”. Do dziś pamiętam tą sentencję która rozpoczęła niezapomnianą historię, a która to, towarzyszyła mi dawno temu… dwadzieścia… dwadzieścia pięć lat temu… stare czasy! Wszystko rozpoczęło się egzaminami do szkoły średniej mojego brata, oraz wydaniem albumu Elektrycznych Gitar „Na krzywy ryj”. Wtedy właśnie nastał czas żniw kiedy to kompa miałem praktycznie tylko dla siebie! Tylko i wyłącznie dla siebie!

Zaczynając przygodę nie byłem po lekturze książki i nie znałem nawet historii Arrakis. Mało tego, w ogóle nie wiedziałam, że takowa istnieje, a jedyną strategią w jaką wcześniej grałem był chyba „Scorched Earth” (wydana przez Microstar w 1991r. – nawalanka między pikselowymi czołgami). Niemniej jednak w grę wsiąknąłem na całe wakacje a potem jeszcze, na długie miesiące – naprawdę!

Nadszedł więc czas walki o melanż – i nie, nie chodzi tutaj o promilowi event, a o substancję pozwalającą poszerzyć granice świadomości a co za tym idzie – podróże międzygwiezdne (choć w grze tego nie doświadczymy). Zapytacie dlaczego nie napęd WARP, zaginanie przestrzeni itd.? Tutaj mogę was oddelegować jedynie do „Dżihadu Butleriańskiego”. Pierwszy wybór padł na Harkonnenów (bo lubiłem to logo z bykiem), dopiero wiele lat później udało mi się również ukończyć ją prawilnymi Atrydami, zahaczając też lekko o Ordosów – bo takie trzy grywalne frakcje oferowała ówczesna Diuna (choć polecam też ograć nowszą odsłonę Dune: The Battle For Arrakis – tam do wyboru mamy ich 5). Prócz oczywistych różnic w herbach, historii rodu i zamieszkiwanej rodzinnej planety – każda frakcja posiadała unikalną jednostkę która w późniejszym etapie gry i przy odpowiedniej taktyce, dawała odpowiedniego boosta każdej z frakcji.

A skoro o jednostkach… to w rozgrywce (a warto pamiętać, że był to praktycznie pierwszy RTS w historii gier), na próżno było szukać dzisiejszych mechanik, jak choćby zaznaczanie grupowe wojska czy budynków… wszystko trzeba było wyklikać indywidualnie – i w taki też sam sposób wydawać rozkazy każdej jednostce „idź tu”, „atakuj to”, „patroluj tu”… a Ty mój drogi będziesz kamikadze – bo trzeba mapę odsłonić, więc… „idź tu” 🙂 Zmienili to dopiero później zapaleńcy tworząc opensource Dune Legacy czy Dune 2: The Maker.

Jednostki, budynki, czerwie, czerwia kupa* i Mentaci… i to właśnie oni (że Mentaci? Otóż tak!) – na wpół z animacjami – wg. mnie tworzyli dodatkowy, niesamowity i niezapomniany klimat tej gry: opowiadając historię, składając raporty, i służąc nam za F1.

Ach do dziś nie zapomnę też radości z możliwości przejechania piechoty czołgiem – bo można było to robić – w sumie zastanawiam się czy było to przewidziane czy wyszło to przypadkiem podczas kodowania?

Idąc dalej, to sam klimat pustynnej Arrakis miał już w sobie coś hipnotyzującego. W koło piaski, pustka i tylko gdzieniegdzie bezpieczny kamień na którym można było budować. Ciągła kontrola nad obszarem żerowania czerwi aby te wabione ruchami jednostek nie dostały nagle świra i nie podbiły przypadkiem na darmowy obiad w postaci naszego wojska lub co gorsza żniwiarki! Mgła wojny – która wzbudzała więcej tajemniczości, niż równanie z 2 niewiadomymi, a która potrafiła dopieścić jeszcze bardziej kiedy znienacka wysiadła nam stacja radarowa. I te rzędy wieżyczek… przed nimi czołgi i powolne przemieszczanie się w kierunku wrogiej bazy – wówczas nie było jakiś górnolotnych celów w rozgrywce, trzeba było po prostu zrównać obcego z kamieniem na którym się rozbudował – i tak, aż do pełnego zwycięstwa.

Wiecie ta gra była naprawdę dobra, nie tylko jako prekursor RTS-ów i dlatego „że była pierwsza”! Pomimo, iż zestarzała się nie najlepiej (ale to ze względu na mechanikę), to w wieku jej 32-lecia należy jej się solidny toast. Grze oraz samemu autorowi uniwersum Frankowi Herbertowi – za genialny pomysł i plany w planach.

 

* kupa jak to kupa – strzelisz z czołgu i masz wspomniany event 😊

Przemek Bugaj

Autor:
Przemek Bugaj
Wyczesany, zdyscyplinowany i przyjazny środowisku… Nie jest mu obca podróż gryfem z Iron Forge do Storm Wind, oraz ściskania karabinu w Medal of Honor. Lubi sporty ekstremalne (jazda figurowa na lodzie w tenisówkach oraz slalom gigant na saneczkach). Lubi w gry :)

Poprzedni artykułMroźna przygoda na szynach...
Kolejny artykułThe Invincible - Niezwyciezony